Sentymentalna ze mnie bestia, nie ma co z tym dyskutować. Ma w sobie mnóstwo magii wyciąganie z głowy ciepłych wspomnień, kolorowych obrazów.
Uwielbiam np zamknąć oczy i wciągnąć głęboko znajomy zapach, od którego otwiera się jakaś zakurzona szuflada w głowie. Zupełnie jak dzisiaj..
O mojej fantastycznej Babci wspominałam już w paryskim poście
TUTAJ. Myślę o Niej często i czuję obecność, a czasem odwiedza mnie w snach - jak ostatnio, kiedy mogłam zobaczyć Jej ciepły uśmiech.
Babcia była cudownym człowiekiem - wytworna dama, ale zawsze z pysznym obiadem, kiedy przyszło się niespodziewanie w odwiedziny. Jej torba zawsze skrywała smakołyki, ostatecznie gumę miętową, a szafki kuchenne nieskończone pokłady rarytasów - skrzypiały te drzwiczki nieszczęsne, co skutecznie utrudniało włamy :)
Babcia była mądrym człowiekiem - zawsze imponowała mi sposobem, w jaki z nami rozmawiała.
Kiedy byłam już dorosła nie mogłam się często nadziwić, jak sprytnie prowadziła rozmowę, nie unosiła się, jakich używała argumentów - nawet wtedy, kiedy rzeczy działy się zupełnie nie po Jej myśli.
Babcia uciekała się do różnych form wywierania wpływu, pomysłowa była i szalenie uparta!
I tę babciną cechę przejęłam w pełni :)
Historia pewnej maszyny zdaje się najlepiej ilustrować Andziową strategię..
Nie pamiętam jak to się stało,że zapragnęłam nauczyć się szyć. Pamiętam,że od zawsze eksperymentowałam z różnego rodzaju hand-made'em, ale w żadnej z poznanych dyscyplin nie udało mi się wytrwale dążyć do perfekcji.
Kiedy teraz romansując już z maszyną natrafiam na uszyte ręcznie torby - haftowane krzyżykami czy z wszytym zamkiem - choćbym nie wiem jak wytężała głowę - nie mogę sobie przypomnieć skąd ten zapał się wziął, czy ktoś mnie zainspirował wtedy, dlaczego to szycie mnie zaczęło intrygować.
Wiedziałam,że Babcia miała maszynę, chociaż w życiu nie widziałam, by z niej korzystała. Wiedziałam też, jak bardzo Babcia nie znosiła cerowania, zszywania dziur itp - a to kolejna nasza wspólna cecha - co potwierdzi moja Mama! Nienawidzę przyszywać guzików, zaszywać dziur itp - mimo umiejętności haftowania krzyżykami, doboru kolorów itd nigdy chyba nie udało mi się zaszyć dziury w ubraniu nitką w kolorze choćby zbliżonym do łatanego ubrania.. Wewnętrzny opór jakiś i bunt przeciwko wykonywaniu tej czynności kazał wybrać czerwoną nić do niebieskich getrów np. I ostatecznie moje dzieci w sytuacji awaryjnej natychmiast kierują się do swojej Babci, a mojej Mamy :)
Wracając do maszyny - biadoliłam i prosiłam o naukę szycia, co jakoś nie spotkało się z babcinym entuzjazmem. Babcia jednak doskonale zapamiętała,że maszyna stała się przedmiotem mojego chorego pożądania i w swoim niepowtarzalnym stylu wykorzystała tę wiedzę..
W czasie moich życiowych zawirowań Andzia postawiła mi pewien warunek, po spełnieniu którego maszyna miała trafić w moje ręce..
W efekcie tego starcia tytanów już kilka dni później .. miałam swojego Łucznika kupionego mimo mizernej ówcześnie sytuacji finansowej - w jednym z gdyńskich marketów.
Coś tam sobie poszyłam nieudolnie, chociaż zasłonki w pokoju dzieci wiszą do dziś - maszyna trafiła na dno szafy.
I tak tam leżała długi czas, lata chyba, aż wreszcie w marcu przypomniałam sobie o niej i od tego momentu zaczęły się przytrafiać kolejne sytuacje, które umiałam wykorzystać, by dziś sobie szyć z przyjemnością.
Zanim Babcia odeszła - z czym nie do końca nadal umiem się pogodzić - udało nam się wyjaśnić wszelkie trudne zagadnienia. Wśród nich także to, które doprowadziło do zakupu mojej maszyny..
Nie zmienia to faktu, że gdzieś tam po drodze babcina maszyna trafiła w ręce moje kuzynki - żeby nie było - z tą sytuacją jakoś się pogodziłam, bo kuzynka też kochana :)
Dzisiaj przytrafiła mi się bardzo magiczna rzecz. Dzień generalnie sympatyczny, choć leniwy. Siostra odwiedziła, udało nam się pogadać o życiu i wspólnie odwiedzić wspomnianą kuzynkę i Jej fajową familię.
I wiecie co - wyszłam od niej niosąc przed sobą ciężką jak sto smoków, piękną choć nieco już sfatygowaną zieloną walizkę..
I nie było to moim celem, planem chytrym ani intrygą - tak wyszło. A ja umieram z radości!
Zanim postawiłam ją na stole zrobiłam porządek, bo aż głupio było w nieładzie witać tak specjalnego gościa. I oczom swoim nie wierzę - piękne zielone cudo, jedyna w swoim rodzaju, Husqvarna..
A wewnątrz walizki, w kratkowej kieszonce pożółkła książeczka pachnąca babcinymi szufladami.
Wzięłam zatem potężnego sztacha i tak przyjemnie zakręciło mi się w głowie - opowieści na dobranoc, mleko z czosnkiem i miodem na chorobę, wykrochmalona pościel i kojące głaskanie po głowie..
Tym bardziej to wszystko dla mnie magiczne, ze względu na czas - 21,07 to data urodzin, a 26,07 imienin mojej Babci Anny, która zwana była Hanką przez większość, a przeze mnie Andzią, Hanutą, Hanutką.
Taka może ckliwa historia, ale dedykuję ją mojej Mamie, Siostrze, Kuzynkom i Andziowym prawnukom, które mogły Ją poznać.
A żeby nie było już tak poważnie opowiem Wam o ostatniej urodzinowej kartce, jaką od mojej Babci dostałam.
Babcia uwielbiała i mogła godzinami oglądać programy o małpach, o których z wielkim entuzjazmem opowiadała. Na moje kartce był szympans i podpis: " no nie, znowu masz urodziny.." Kto Babcię znał, potrafi sobie w jednej chwili wyobrazić, jak by te słowa zabrzmiały w Jej ustach :)
Z wielkim namaszczeniem usiadłam zatem do zielonej maszyny - trzeba wymienić żarówkę.
Pięknie stuka, zostawia regularne zygzaki i taka jest.. niepowtarzalna i wyjątkowa. Jak przystało na rzecz należącą do wyjątkowego Człowieka.
Podekscytowna i urzeczona,
A