piątek, 26 kwietnia 2013

Paris, Paris

To jest właśnie ten Paryż? - myślałam sobie w trakcie pierwszego dnia w tym mieście. Jak to? Miało być tak magicznie...

Wjeżdżając do miasta pierwszą ciekawostką były znajdujące się wzdłuż drogi - pod krzakami i płotami - uklecone z kartonów czy innych udających ściany materiałów - "rezydencje", podobno rumuńskich cyganów. Szmaty suszące się na płotach czy gałęziach, papiery hulające na wietrze, no szok!

Ten przykry widok powracał jeszcze niemal do samego centrum miasta. No dobra, taka mroczna strona, brudno, bloki z balkonami pełnymi śmieci, mebli, nie mieszczącymi się w mieszkaniu gratami - wolałam tego nie widzieć, przynajmniej na "dzień dobry"..

Być może taki sobie odbiór i nijakie wrażenie z Dnia nr 1 - spowodowany był zmęczeniem po prawie dobowej podróży, może brakiem słońca? Nie wiem..

Wiem jednak co mnie od samego początku urzekło - wiosna kolorująca trawniki, liście na drzewach, kasztanowce, które lada dzień miały zakwitnąć, hiacynty. I okiennice - te, które znałam ze zdjęć i tak mocno - i zasadnie - kojarzyłam z Francją w ogóle!

Pierwsze okiennice uchwycone w locie, o TAK!


Od samego rana w ruchu - wyjście z autobusy -> metro -> wieża Eiffela'a i kolejka by wjechać na jej szczyt -> metro -> Notre-Dame -> spacer -> obiad -> autokar -> hotel -> ufff...

OK, widok z ostatniego piętra wieży wart był kolejki;) Tak płasko i miasto po sam horyzont! Posiekane drogami osiedla, zieleń, CZAD! A zejście z góry schodami to też spora frajda i na dodatek przypomniało mi,że mam w nogach mięśnie, co dało się czuć szczególnie podczas wdrapywania po drabince, by dostać się do swojego hotelowego łóżka:)

Trzecie piętro, kolana nieco miękkie, ale widok
- mimo braku słońca - zapiera dech w piersiach!


Notre-Dame - ja nie jestem super znawcą ani super fanem przykościelnych historii, przyznać muszę, że jednak zrobiła wrażenie.
Ta wielgachna katedra - jak oni budowali te gmachy bez maszyn, technologii? Niepojęte! - przyprawiła mnie jednak o parę łez ( ok, wzruszam się bez trudu, ale tamto wzruszenie było takie dobre i uzasadnione).

Moja ukochana Babcia Hania była zakochana w Paryżu - perfumy jakich używała, opowieści jakich zdarzyło mi się słuchać - Babcia byłą taką właśnie wytworną Paryżanką:) Zawsze nienagannie ubrana i uczesana, we wtorki z przyjaciółkami spotykała się w kawiarni na filiżankę białej pitnej czekolady i wymianę opowieści ( bo to nie plotki, Francuzi ponoć nie lubią plotkować?), z babcinych szaf wylewały się delikatnie różowe sweterki, a z bardziej odległych czasów - dziesiątki par butów, toreb i balowych sukienek!

I właśnie w tej katedrze z ogromnym wzruszeniem na wspomnienie także babcinego ulubienia dla Paryża, zapaliłam  Andzi / Hance / Hanucie świeczkę.. i pomyślałam,że dobrze to wszystko ogarnia tam z góry, z tej swojej różowej chmurki:) Cudownie jest czuć Jej obecność!

Ukochane przez Babcię hortensje.

Szukałam dalej w trakcie spaceru czegoś "mojego", takiej magii, którą sobie wyobrażałam. Tego dnia nie wyszło niestety do końca, sytuację uratowała nieco pewna Pani, nad brzegiem Sekwany:). 

Bulwary  nadrzeczne są szalenie popularne zarówno w ciągu dnia jak i wieczorem.
Miejsce spotkań licznych roześmianych grup,ale także romantycznych schadzek !


Natomiast DZIEŃ 2 sprawił, że mało nie oszalałam:)

Piękny ciepły i słoneczny dzień, a na sam jego początek Wersal - miasteczko samo w sobie bardzo urokliwe, bardzo bliskie estetycznie mojej miejskie francuskiej wizji, z dosłownie milionem okiennic! Raj!

Nie trudno się domyślić,że celem wizyty była podmiejska rezydencja kolejnych Ludwików i ich żon - nie zaskoczę już chyba nikogo, kto nieco przygląda się moim poczynaniom, że najbardziej urzekły mnie OGRODY wersalskie. No szaleństwo! Zobaczyć zieloną trawę po wielu ponurych i zimnych miesiącach.. Żonkili całe morze, gdzie nie spojrzysz! Perfekcyjnie przystrzyżone klomby, słońce zalewające promieniami idealnie geometryczne alejki..


francuski ślimak, dopiero się ze skorupy wygramolił - ten na talerzu się nie znajdzie:)



Ponoć gdzieś hen dalej, w zamierzchłych czasach i specjalnie dla Marii Antoniny, wybudowano Petit Trianon - wioska no cóż, odbiegała od naszych wyobrażeń na ten temat. Po pierwsze była zlepkiem chyba wszelkich możliwych sielskich elementów - młyn miarowo chlupiący wodą przepuszczaną przez koło, drewniane ławeczki i różane altanki, latarnia i urokliwe chatki. To wszystko w połączeniu z wynajętymi aktorami -"wieśniakami" w gustownych strojach i z ich  specjalnie czyszczonymi zwierzętami - na wypadek, gdyby królowa miała ochotę, któregoś dotknąć ( ponoć nawet raz próbowała doić kozę, nie przypadło jej to jednak do gustu) - dawało Marii Antoninie - zupełnie spaczony obraz francuskiej wsi. Chyba nie trudno się zatem dziwić,że jej wypowiedzi na temat buntujących się i żalących na biedę "prawdziwych wieśniaków" spotykały się z - delikatnie mówiąc - mało entuzjastycznym odbiorem. W mniemaniu królowej, żyli oni przecież jak pączki w maśle..





Dzień 2 cd - bo ja kocham Amelię! O ile nie byłam nigdy szczególną fanką Quasimodo -nie szukałam go na wieży Notre-Dame ;) Na wzgórzu Montrmartre deptałam śladami mojej ukochanej bohaterki, wypatrywałam miejsc znanych z filmowych kadrów, pozwoliłam sobie na chwilę odpłynąć po wdrapaniu się wieloma schodami pod katedrę Sacre-Coeur - widok znowu powalił! 



I to było absolutnie TO czego szukałam. Wąskie poplątane uliczki, kawiarenki - ze wszystkimi krzesłami na zewnątrz ustawionymi przodem do przechodniów, w rzędzie. Z zakamarkami, ciekawostkami, sklepikami i TYM WŁAŚNIE klimatem! 


nie wiem, nie znalazłam informacji, do kogo należały złote pośladki :)

jeden w wielu młynów, jakie kiedyś na wzgórzu można było spotkać..


moja ukochana cegła!

i klamka - pomyślałam zaraz o mojej Mirell! 

A tu BARDZO chciałam wejść, niestety nie mogłam..
Wystarczający powód, by tam znów pojechać!

Owoce morza! tym razem nie dane mi było skosztować
- kolejny powód, by  odwiedzić Francję ponownie;)

a to jest ser;)

uliczne kramiki i m.in. słynny le Chat Noir :)


nie muszę przedstawiać
- najsłynniejszy z tamtejszych młynów, czerwony:)

Nie było nigdzie po drodze tabliczek zakazujących deptania trawników - ludzie leżący w zielonej trawie wystawiali poliki do słońca -cudownie, leniwie i zupełnie niespiesznie!




Tego dnia byłam jeszcze świadkiem PARKOWANIA, o którym wcześniej tylko słyszałam - czyli jak na górce o sporym kącie nachylenia rozsunąć zaparkowane auta, by z miejsca na pół samochodu, zrobić na całe auto.. Mocne wrażenia:)

Po drodze klasyk tj ŁUK TRIUMFALNY, jeden z trzech ustawionych w jednej linii, średni. 
Ponoć ten największy, przy którym potwornie wieje,  mógłby wpisać w swój środek cała katerę Notre-Dame! A skoro Łuk to i Pola Elizejskie.. - kliknij:)


to być może jedna z mieszkanek "rezydencji" z początku wpisu..





A pod sam koniec mojego ulubionego Dnia nr 2 - już o zmierzchu, coś co w odpowiednim towarzystwie mogłoby być szalenie romantyczne.. Rejs Sekwaną spod Wieży Eiffela, która o każdej pełnej godzinie rozbłyskuje - ponoć jak Edward Cullen na słonecznej polanie ...



Był jeszcze Luwr i setki, tysiące jego eksponatów, słynne piramidy i ciągnące się jedna za drugą sale:

Piramida "złapana" od czubka!

Był Park Asterixa i odjechane kolejki, na które się odważyłam, było wiele, o czym mogłabym jeszcze pisać.

I była WIOSNA, kolorowa, kwiatowa, soczysta!





Wiem jedno - ja tam jeszcze wrócę! W zupełnie innym składzie, bez absolutnej potrzeby szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce, właściwie to zupełnie niespiesznie.

I będę pić wino na trawie, ściskając rękę ukochanego słuchać wszędzie dookoła rozśpiewanego francuskiego języka, którego zupełnie przecież nie znam, upajać się atmosferą miejsc i stylem życia.

A w następną francuską przygodę marzę by wybrać się do Prowansji...
A marzenia się spełniają:)

A.

link do FB zbieraka:  


15 komentarzy:

  1. Mmm... Cudownie! Zazdraszczam! Chciałabym zwiedzić Paryż ale przede wszystkim właśnie tak niespiesznie pić tam wino... :) Tak, marzenia się spełniają więc warto je mieć!

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, trzeba marzyć, dążyć do postawionych celów! życzę Tobie serdecznie leniwego wypadu!

    Przy okazji dziękuję za pierwszy EVER komentarz na blogu i zapraszam na fb:
    https://www.facebook.com/LilkiSzpilki?ref=hl

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że udało Ci sie taki wypad wcielić w życie. Ja chyba gdzieś od roku średnio dwa razy w tygodniu wchodzę na strony tanich linii i cały czas jakoś nie mogę kliknąć 'rezerwuj...' ale za to świetnie znam oferty ;)
    S

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co się odwlecze.. :) nic się nie dzieje bez przyczyny - może wyjazd pisany jest Tobie za jakiś czas:) Trzymam kciuki!

      Usuń
  4. A teraz Paryż i ja odwiedzę, bilety kupione, a ja jeszcze nie wierzę... klamka absolutnie przeurocza:) oczy cieszy i przypomina o tym co mam nadzieję na mnie czeka jeśli/kiedy "wszystko" ogarnę! Dzięks Chyż :* Ps. Po Prowansji kiedyś obiecana, pełna uroku Toskania, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry aparat i wygodne buty! reszta sama się ułoży:) Toskania jak najbardziej w planie, na liście MUST SEE! :)

      Usuń
  5. Lecimy, lecimy :D Pani na schodach mnie urzekła totalnie, mogłabym się z nią zaręczyć. Boska fota!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. wyszło mi, to prawda:) a pani mnie skutecznie uśmiechnęła!

    OdpowiedzUsuń
  7. a byłaś w knajpie gdzie pracowała Amelia? ja byłam..8 lat temu, podróż poślubna:)) super knajpa, muza, tańczący ludzie, a my z wielkimi kuflami browarów (średni- 0,75 l o czym nie wiedzieliśmy zamawiając)i fajeczką..i te wielkie oczy francuskich wielbicieli wina, którzy robili je na widok moich rączek ledwo dźwigających ten trunek, sami popijając czerwony napój..tylko my z piwkiem a reszta sączyła wino, na prawdę czuliśmy się wyjątkowo ;p i do tego biegający i ogarniający ogólny zamęt kelner który podsumował " drinking, smoking- the best of life!!" eh, rozbudziłaś moje wspomnienia:)) dzięki psycho koleżanko:))
    Paris Paris..też tam kiedyś wrócę!!ale w tym roku Toskania, właśnie dziś postanowione
    Marta M- ska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o Marta! ale przyjemnie się czytało:) fajnie,że tu wpadłaś! Toskania... będę czekać na fotorelację, która pewnie skutecznie mnie podkręci do planowania wyjazdu, za jakiś czas. Niestety w towarzystwie 40paru 14latków nie było okazji do zwiedzania knajpek, co muszę nadrobić przy kolejnej okazji. Pozdrawiam:) Bardzo!
      A.

      Usuń
  8. Wierzę że nie było czasu:) my też byliśmy w amoku, bo wszystko na dziko i też mieliśmy 40paru.. ale nie 14 latków tylko polskich turystów, więc nie wiem co lepsze;p ale tą knajpkę postawiliśmy sobie jako jeden z ważniejszych celów, jakoś trafiliśmy i warto było!
    jak moja Toskania stanie się historią to wrzucę na fb zdjęcia żeby Cię motywować:) ściskam Cię cieplutko!
    Marta M-ska

    p.s. zainspirowałaś mnie ostatnio tymi kolorami, w weekend kupiłam zielone pastelowe spodnie:) i wiem, ze to Twoja zasługa, bo zwykle czarna jestem;))
    buźka!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zrobiłaś mi ogromną przyjemność swoim komentarzem - bardzo dziękuję i uśmiecham się od ucha do ucha:) Wpadaj tu częściej:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jasne!szkoda tylko ze czasu na nic nie ma ehh..proza zycia jest przytlaczajaca,byle do urlopu:)buzka Marta

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudnie! Nigdy nie byłam a czytając buzia mi się śmieje :) i te Wasze komentarze...szkoda, ze nie mozna kliknąć "lubię to".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. FAJNIE :) Koniecznie musisz nadrobić podróżnicze zaleglości :) Pozdrawiam serdecznie i gdynsko :)

      Usuń