Mieliśmy bowiem wyobrażenia na temat docelowego miejsca naszego postoju - miało być uroczo i w miarę możliwości pusto, zapach jedzenia miał dobiegać z licznych knajpek, miały być zatoczki, w których można spotkać kraby oraz wąskie uliczki, wiodące często w górę, ciasno między starymi budynkami.
Po długiej i całkiem karkołomnej podróży niekończącymi się serpentynami, która na początku całkiem ekscytowała z uwagi na widoki obłędne, stromizny, wysokości - dotarliśmy już prawie do celu! Zatrzymywaliśmy się po drodze z nadzieją, że może O TU właśnie będzie fajnie się zatrzymać i kilka razy odjeżdżaliśmy dalej przed siebie, tracąc nieco zapał do dalszych poszukiwać i trochę psiocząc pod nosami na swój brak wyobraźni: "jak może być mało ludzi na Costa Brava? Skąd ten pomysł?".
Pod sam wieczór, kiedy już słońce zaczęło znikać a wraz z nim nasza wiara, że tej nocy prześpimy się w łóżku, trafiliśmy do L'Estartit i tu zostaliśmy kolejnych parę dni!
Naturalnie z cudem graniczyło znalezienie noclegu - na ostatnią chwilę, w świąteczny weekend, w apogeum turystycznego okresu, ale.. niezastąpiony ogarniacz spraw trudnych wrócił z rekonesansu z dobrą nowiną! Pokój w bardzo uroczym hoteliku, z ukochanymi moimi okiennicami, wanną!!!i basenem dla juniora, cudnie!
Wolny na tę jedną jedyną noc.
Wyspani, w dobrych nastrojach, po śniadaniu i dzikich basenowych pluskach w męskim wydaniu, przeprowadziliśmy się ulicę dalej -także za sprawą "pana ogarniacza", dzięki któremu o nic nie musiałam się podczas tego całkiem szalonego wyjazdu martwić.