poniedziałek, 1 września 2014

Bez planu i nawigacji czyli WAKACJE 2014 vol.3

Marsylia to kolejne miasto, o którym nie miałam zbyt wiele pojęcia! Wiedziałam, że wziął od niej nazwę hymn francuski, że pochodzi stamtąd znany klub piłkarski, że kiedyś mieszkali tam znajomi, i że najpewniej jest miastem portowym. Wyobrażałam sobie, że powinna być zalana lawendą, jak na Prowansję przystało!



No zupełnie nie spodziewałam się tak wielkiego miasta! Nie wiem co miałam z geografii i dlaczego tak dużo.. Najstarsze miasto francuskie, zamieszkiwanie przez prawie 2 miliony ludzi!!! I tak pełne kolorów, jak żadne spotkane dotąd! Zapraszam na wycieczkę, szlakiem rozlanej farby :)

Na pierwszy ogień to, za czym przepadam i co mnie urzekło podczas wizyty w Paryżu - PATRZ TUTAJ - okiennice!
O ile w Hiszpanii bardziej popularne były materiałowe markizy, które pozwalały przechytrzyć palące słońce, tak we Francji królowały niepodzielnie piękne, drewniane okiennice - przedmiot mojego dzikiego pożądania i absolutnie niezbędny element mojego wymarzonego domu w pewnej nadmorskiej miejscowości ;)
Zasłonięte, odsłonięte, kolorowe, z powyłamywanymi elementami - wszystkie tworzą ten niepowtarzalny
i tak charakterystyczny klimat, mój ulubiony!


Spacer ulicami Marsylii od samego początku był dość nieoczywisty ;)



Tradycyjnie już na czuja wybieraliśmy kierunek naszej wędrowanej trasy, gdyż te i tym podobne informacje nic nam nie mówiły :)


TADAAAM!
Jak zwykle odkryciu fantastycznej pasmanterii towarzyszyła moja wielka euforia - nic to, że sklep był już zamknięty i mogłam jedynie przykleić nos do szyby. Prawdopodobnie i tak nie udałoby mi się nic kupić - kiedy wybór jest zbyt duży rozkładam ręce, czuję jak tryby w głowie złowrogo trzeszczą i bliska jestem puszczania pary uszami.. I stan taki towarzyszy zakupom materiałów, ubrań czy pasty do zębów - lubię mieć wybór lecz wolę, gdy jest on ograniczony ;)



Na tropie szczegółów, które budują klimat.. Zastanawiam się i raz jeszcze przeglądam wszystkie zdjęcia, by odszukać choć jedno takie, na którym ściana nie byłaby w żaden sposób maźnięta - napisem, obrazkiem. Marsylia zrobiła na mnie ogromne wrażenie - "żywe" to miasto, na każdym kroku podrasowane. Nawet takie niby chaotyczne i przypadkowe esy floresy, które mogłyby uchodzić za najpodlejsze akty wandalizmu, wpisywały się w tutejszy klimat i podkreślały mało sterylny charakter Marsylii.
Wydaje mi się, ze nie było tu raczej elegancko i szalenie stylowo, momentami nawet niechlujnie. Czuło się taki "bandziorski" klimat..




Ulice długie, bez końca niemal! Niestety nie udało nam się uchwycić w obiektywie niekończących się dróg wiodących w dół, a potem jeszcze długo, długo prosto, z milionem chyba przecznic.. Ale od czego macie wyobraźnię, prawda?


Never ending story czyli KOLORY! Wszędzie! Ściany, chodniki, słupy, latarnie, bramy, furtki, schody ..









próba łapania odległości, zwieńczona fiaskiem raczej ;)


Zdarzały się także elementy raczej makabryczne.. Nie wiem dlaczego w tę strony poszły moje skojarzenia, ale widząc ten obrazek pomyślałam , że dawno nie czytałam "Pachnidła" Süskinda  ..


Niby oklepany ten kłódkowy motyw, ale w takiej wersji nie szkodzi! Miłosne akcenty przypięte do płotów czy bijące ze ścian.. fajne!




A widzieliście wcześniej w taki sposób nakryte stoły? Zmęczone kieliszki :)


Można w Marsylii mazać po murach, można też w promieniach zachodzącego słońca strzelić partyjkę lub osiem w bule! Ta francuska gra, zwana inaczej petanką, pochodzi własnie z Prowansji i tutaj jest najwięcej licencjonowanych zawodników, reprezentujących tę nieolimpijską dziedzinę sportu.



Na miłe do widzenia i słodkie dobranoc, na uśmiech, na szczęście - mr BUNNY na francuskim niebie :)
Miały króliki moje świat podbijać, a poszły dalej.. o niebo dalej ;)



I tak mniej więcej wyglądał nasz krajoznawczy spacer pełen westchnień. Bardzo bym chciała tam wrócić, na dłużej, najchętniej na dorosło! Niespiesznie zaglądać w kolejne uliczki, szukać perełek, cieszyć się tymi odkryciami! A może też zostawić jakiegoś łobuzerskiego maza na kawałku ściany?
Pewność mam, że do Prowansji wrócę w poszukiwaniu lawendowych pól - pola słonecznikowe tez były piękne, ale..

Ale nie samym zwiedzaniem człowiek na wakacjach żyje! Prawdą jest, że zwiedzaliśmy sporo, ale był też czas na labę!
Lazurowe Wybrzeże. Posh! Butiki, samochody, hotele..
nie wiem jak to wyjaśnić, ale po kąpieli w Cannes, moje stopy błyszczały na złoto:)
Pamiętam wódkę Gold Wasser, którą Dziadek dostawał na urodziny - przysięgam, że w tym lazurowym morzu pływały złote drobinki! Pewnie to słońce i piasek i nie wiem co jeszcze - ale efekt niemożliwy!
Fajnie było i były fale..




SYN, który okazji by poskakać nie odpuści :)


A na ulicach pojazdy wszelakie!
Autobusy dla zwykłych śmiertelników też jeżdżą, mimo wszystko .. :)


Moje okiennice i kolor w sam raz! Dom duży, każda maszyna miałaby swój pokój..
Kupiłabym, ale akurat nie miałam drobnych.. ;)


Jeszcze trochę widoków:




i drogi malownicze


Jacht tankowaliśmy tylko w Monaco ;)


Aż wreszcie dojechaliśmy do Włoch - kolejnego po Niemczech, Francji, Hiszpanii - państwa.


A tam - zauroczeni Marsylią, postanowiliśmy zobaczyć Genuę! Kolejne portowe miasto ze swoimi szemranymi zaułkami! Jak zwykle trafiliśmy wybornie, gdyż nasza trasa spacerowa poprowadziła przez niesamowity kawałek tego miasta! Afrykańska dzielnica! Ludzie ubrani w stroje, jakie znałam jedynie ze zdjęć w National Geographic! Knajpki, z których dobiegały niesamowite zapachy i niepokojąco dziwne uczucie, że jest się intruzem..








Genuę "liznęliśmy" jedynie, a szkoda.. Ciekawe, nieco mroczne miejsce, dużo wąskich przejść, mnóstwo stromych schodów, oldskulowe hotele i cała masa neonów. Idealne tło dla filmów z intrygą w tle. Miałam trochę wrażenie, jakby czas się tam zatrzymał, chyba wiele lat temu, być może za sprawą pana z recepcji hotelu, który w kamizelce i zaczesanym na bok włosem, oprowadzał nas po wnętrzu, przy którym nasz Hotel Gdynia to ultra nowoczesna miejscówa ;)
Nie wiem, wrócę tam i sprawdzę, z czego dokładnie takie spostrzeżenie wynika.

W Genui zjedliśmy pizzę - jak na Włochy przystało -smaczna! Pogadaliśmy z drugą spotkaną podczas całej podróży polską parą - zastanawialiśmy się, czy Polacy nie jeżdżą w tamte rejony, czy żaden świr nie zapuszcza się tam autem? - podczas całego wyjazdu, poza przejazdem przez Niemcy, nie widzieliśmy żadnej polskiej rejestracji!!! ;)


Tak posileni, wymęczeni ruszyliśmy w dalszą trasę - w stronę domu, przez wielkie góry i kręte ścieżki..
Part 4 niebawem..
A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz